Blog F1Brand

Z biznesem jest jak z żeglowaniem. Procedury, cierpliwość i wytrwałość – rozmowa z Kamilem Porembińskim

z-biznesem-jest-jak-z-żeglowaniem-marcelina-lipska-kamil-porembinski-f1brand

Usługi i rozwiązania IT powinny być dzisiaj driverem każdego biznesu. Dopasowane do Twoich potrzeb mają nie tylko wspierać firmę pod kątem bezpieczeństwa czy wydajności, ale pozwalać się jej rozwijać. Rynek przepełniony jest jednak przedsiębiorstwami, które oferuję domenę za 0 zł, a potem radź sobie sam. 

Czy można być w Polsce firmą hostingową, która nie konkuruje tanimi chwytami marketingowymi, a do tego wspiera rozwój Twojego biznesu, dopasowuje działania do strategii firmy? Thecamels udowadnia, że tak.

Zapraszam do rozmowy z Kamilem Porembińskim, CEO firmy hostingowej Thecamels, ojcem, żeglarzem, człowiekiem, który jest dla mnie polskim unicornem branży IT. Stworzył biznes, który dba o święty spokój swoich Klientów, ma najlepszy dział obsługi Klienta oraz jest strategicznym partnerem w rozwoju Twojej firmy. Odczarowuje branżę IT, pomaga firmom w optymalizacji procesów, pokazuje jak można edukować Klientów i rosnąć razem z nimi. Wspólnika poznał na pierwszych zajęciach na studiach i tak zostało do dzisiaj. Jego najważniejszą dewizą jest chęć pomocy tym, którzy nie ogarniają Internetów.

 

Marcelina: Cześć Kamil, na Twojej stronie internetowej (kamilporembinski.pl) można przeczytać, że od kołyski jesteś związany ze środowiskiem biznesowym, start-up-owym i marketingowym. Dlaczego założyłeś swój biznes?

Kamil: Zmusiło mnie do tego życie. Od niepamiętnych czasów zajmowałem się Open Source i promowaniem Linuksa. Organizowałem także konferencje Linuksowe, które w pewnym momencie urosły do tak dużych rozmiarów, że nikt nie chciał rozmawiać z nastolatkiem i wynająć mu dużej sali. Chcieli fakturować – od tego się zaczęło. Thecamels powstało początkowo jako portal, który promował w Polsce Open Source i Linuksa, a z racji mojego doświadczenia zaczęliśmy zajmować się serwerami i to przerodziło się w pomaganie innym w utrzymaniu ich stron w Internecie i hosting. Tym się teraz zajmujemy.

Marcelina: Czyli Camelsi to taki polski unicorn w branży IT? (śmiech)

Kamil: Dokładnie i to już od 13 lat. (śmiech)

Marcelina: Czym Ty na co dzień zajmujesz się w Thecamels jako CEO?

Kamil: Na początku zajmowałem się wszystkim. Od administracji serwerami i systemami, poprzez marketing, aż po bycie sekretarką, a nawet sprzątaczem. Obecnie zarządzam zespołem i rozwojem firmy. Czasami doradzam w najważniejszych sprawach dotyczących budowania architektury systemów informatycznych i skalowania, ale coraz bardziej się od tego odsuwam, stawiając większy nacisk na działania strategiczne.

Marcelina: Rynek firm hostingowych w Polsce i na świecie jest spory. Do tego co chwile widzę jakieś reklamy domena za 0 zł. Co wyróżnia Twoją firmę Thecamels? Dlaczego Klienci mieliby skorzystać z Waszych usług, a nie np. nazwa.pl czy home.pl?

Kamil: My jesteśmy bardziej grupą administratorów – pasjonatów, a nie masowym hostingiem. Nie zgarniamy połowy, ani nawet ¼ rynku, ale też nam na tym nie zależy. Nie stawiamy na ilość. Do nas przychodzą Klienci, którzy potrzebują stabilnego rozwiązania, które zagwarantuje im święty spokój. Jeśli do nas nikt nie pisze to jesteśmy zadowoleni, bo to oznacza, że wszystko działa. Z większością Klientów, którzy są z nami np. 7-8 lat komunikujemy się raz w roku, kiedy trzeba przedłużyć usługę, bo wszystko po prostu działa, nie ma problemów i to powinna być dewiza wszystkich administratorów – rób tak, żeby ten serwer działał i się nie psuł.

To co nas najbardziej wyróżnia, to to, że rozumiemy problemy Klientów, stajemy się partnerem w rozwoju ich biznesów, a nie typową firmą hostingową, z którą najczęściej są problemy. Staramy się też kłaść mocny nacisk na edukację. Tłumaczymy, że to, że logo jest na stronie niebieskie, a nie zielone, to nie jest nasza wina, my się zajmujemy serwerami. Często jest tak, że ktoś pierwszy raz w życiu zakłada stronę www, sklep internetowy i nie wie do końca jak to działa, myśli, że skoro kupił hosting to jest to usługa online, która będzie rozwiązywać wszystkie problemy. Często używam wtedy prostego porównania, że jak idziemy do dentysty to nie zoperuje on nam nerki, mimo, że też jest lekarzem. Poza tym uważam też, że nie każdy powinien mieć stronę internetową, dzisiaj wielu biznesom wystarczy, że założą fanpage na Facebooku.

Marcelina: Nie zgodzę się z Tobą, zawsze powtarzam, że warto mieć swoje medium, swoje podwórko, nie tylko do dywersyfikacji komunikacji, ale także na wypadek, na złe czasy. Pamiętasz case Michała Sadowskiego jak Facebook zbanował jego profil firmowy i prywatny?

Kamil: Oczywiście, że pamiętam, ale Michał Sadowski sygnuje duży brand. Małej restauracji – w moim odczuciu – niepotrzebna jest strona www. Tak naprawdę wystarczy wizytówka w Google, gdzie ludzie szukają tylko menu i godzin otwarcia. Trzeba szukać różnych perspektyw. Możemy sobie dywagować co się stanie jak padnie firma hostingowa, a jednej udało się już to zrobić. Ludzie nie mieli dostępu do maili, nawet nie mieli jak poinformować swoich Klientów, bo nie posiadali chociażby Facebooka.

Marcelina: Kamil, ale Ty sprzedajesz hosting, dlaczego mówisz, że ludzie nie potrzebują strony internetowej, przecież to Twoi potencjalni Klienci? (śmiech)

Kamil: Jestem szczery i mam swoje zdanie. (śmiech) Sam na co dzień kupuję różne usługi i jestem daleki od wciskania ludziom czegoś, czego tak naprawdę nie potrzebują. Po co komuś hosting i strona internetowa, o którą nie będzie dbał? Za chwilę stanie się ona przestarzała, wejdzie na nią malware i będzie wysyłała SPAM. Myślisz, że to pomoże danemu przedsiębiorcy? Posiadanie strony internetowej to pewna odpowiedzialność, cykliczne jej utrzymanie, dbanie o nią itp. To nie tylko przyjemność. Wspominałem o tym w podcaście u Marka Janowskiego w Małej Wielkiej Firmie.

Dlatego osobom, które nie mają czasu lub budżetu na stronę, sugeruję inne rozwiązania dotarcia do klienta. Może i nie sprzedam powierzchni serwerowej, ale też nie będę potem walczył z problemem hostowania zawirusowanej strony, która może negatywnie wpłynąć na innych użytkowników tego hostingu.

Marcelina: Oprócz Thecamels jest też Twoja marka osobista jako Kamil Porembiński. W czym Ty możesz pomóc biznesowi?

Kamil: Mogę Ci pomóc na przykład w optymalizacji procesów w firmie. Pomagam firmom wdrożyć się w pracę zdalną, a niektórym wręcz jej odradzić. Mam ponad 10-letnie doświadczenie w pracy zdalnej i naprawdę wiem z czym to się je. Teraz jest taki bum na pracę zdalną – pracujmy z domu, jak chcemy, gdzie chcemy, a prawda jest taka, że wiele firm kompletnie nie jest przystosowanych do pracy zdalnej, a do tego są ludzie, którzy w ogóle nie umieją też pracować w warunkach domowych.

Ja sam mam tak zaprojektowane mieszkanie, żeby praca zdalna nie była możliwa. W czasie pandemii musiałem dostosować moje mieszkanie do pracy. W rezultacie pracowałem na balkonie, na stojąco, gdzie stworzyłem sobie prowizoryczne biurko. Wyznaję zasadę, że po to mam biuro, żeby oddzielić pracę od życia domowego, rodzinnego. Obserwowałem też co się działo na moim osiedlu. Ludzie szukali miejsca do pracy, szli do budki ochroniarza, budowali dziwne konstrukcje, żeby popracować i uciec na chwilę od dzieci. Ktoś gotuje obiad, a Ty masz calla/wideokonferencje, dziecko ogląda bajkę na Netflixie, więc Ci przycina łącze, mógłbym tak wymieniać w nieskończoność.

Praca zdalna wcale nie jest taka fajna. Większość firm, które wybierają pracę zdalną są do tego nieprzystosowane, więc pomagam im przejść na taki model, pokazując wady i zalety home office. Sam stosuję model hybrydowy. Jeśli nie chce mi się iść do biura… pracuję z domu, kawiarni, łąki, ale są takie zadania, które wymagają spotkania i żadne narzędzia online’owe tego nie zastąpią. Poza tym w biurze jest fajna atmosfera.

Z ciekawostek, doradzałem ostatnio kilku firmom właśnie w kontekście przejścia na pracę zdalną i po wywiadach, które przeprowadziłem z pracownikami, okazało się, że oni wcale nie chcą pracy zdalnej. Stwierdzili, że firma obcina koszty na biuro, a to oznacza, że się kończy i tną koszty. Bali się, że praca zdalna to jest pierwszy etap do zwalniania ludzi.

z-biznesem-jest-jak-z-żeglowaniem-kamil-porembinski-f1brand-2

Marcelina: To jest ciekawy insight! Pozostając jeszcze przy optymalizacji procesów, czyli ja też mogę do Ciebie przyjść i powiedzieć: Kamil, zoptymalizuj mi biznes?

Kamil: Oczywiście. Optymalizacja procesów powinna być w każdej firmie. Dla przykładu w mojej bez optymalizacji zadań i automatyzacji procesów nie dalibyśmy radę zarządzać tysiącami serwerów. U Ciebie zacząłbym na przykład od szukania wąskich gardeł, być może w modelu komunikacji, tam, gdzie tracicie czas, może macie bezsensowny system ticketowy albo tak jak większość firm programistycznych zamiast kupić oprogramowanie do zarządzania czasem, tworzą je sami, przecież są programistami. Problem polega jednak na tym, że zamiast sprzedawać swój produkt czy usługę, na której zarabiają to oni tracą czas na tworzenie i utrzymanie wewnętrznego rozwiązania, które ktoś już dawno wymyślił. Większość firm popełnia błędy, które ja już albo przerobiłem sam, albo widziałem u moich Klientów. Procesy trzeba układać na wielu poziomach, od momentu wejścia maila, leada, po automatyzację tego, co się da, aby Twój biznes działał szybciej i się rozwijał.

Marcelina: Nie wymyślajmy koła na nowo. Zawsze powtarzam, że skupmy się na robieniu tego, na czym się naprawdę znamy i nie traćmy czasu na rzeczy, które ktoś już wcześniej wymyślił. To trochę tak jak z ciągłym brakiem czasu. Kiedyś ktoś mi powiedział, że jeśli nie masz czasu to go sobie kup – choćby w postaci rozwiązania IT dla swojej firmy.

Marcelina: Uważasz, że jesteś dobrym przedsiębiorcą?

Kamil: Myślę, że tak. Płacę dużo podatków, więc muszę być dobry. (śmiech) A poważnie – nie wiem czy jestem dobrym przedsiębiorcą. Tak naprawdę nikt nas tego nie uczył, nie mówił jak prowadzić firmę. Sam musiałem się wszystkiego nauczyć, np. jak zarządzać zespołem zdalnym, a mam w swojej karierze taki 200-osobowy zespół programistów i developerów, jak być księgowym, marketerem. Czy jestem dobry? Nie wiem. Na pewno jestem dobrym administratorem systemów Linux.

Marcelina: A co Twoim zdaniem powinno cechować dobrego przedsiębiorcę? Oczywiście oprócz płacenia dużych podatków. (śmiech)

Kamil: Cierpliwość i wytrwałość. Sam prowadzę już firmę 13 lat. Żeglarstwo nauczyło mnie, że flauta kiedyś się kończy i w końcu wiatr powieje w żagle. Ten okres ciszy i spokoju jest dobrym momentem do nauki i przygotowania się przed burzą. W biznesie też mamy sezon ogórkowy, który można wykorzystać do ulepszenia wewnętrznych procedur, wewnętrznych szkoleń i przygotowanie się na otwarcie sezonu. Dużo przedsiębiorców jakich znam, uznaje to za zmarnowany czas, bo nic nie sprzedali.

Marcelina: Tylko to nie jest modne. Dzisiaj wszyscy mówią skalujemy się, chcą szybkiego wzrostu, sky is the limit.

Kamil: Zgadza się, te firmy mają szybki wzrost i równie szybki koniec. Średnio start-upy po roku się zamykają, kończy się dofinansowanie unijne czy innego anioła biznesu, nie wiedzą co robić. Dlatego podkreślę, że najważniejsza jest ciężka praca i wytrwałość. Początki prowadzenia biznesu to nieprzespane noce, elastyczne godziny pracy (czyli pracujesz zawsze), a wysokość Twojego wynagrodzenia zależy od długości Twojego urlopu. Michał Sadowski mówił o tym jak jest na początku: od konferencji do konferencji, od spotkania do spotkania, spanie w samochodzie – tak wygląda prowadzenie biznesu. Zresztą Miłosz Brzeziński też o tym wspomina, że trzeba się urobić po pachy.

Marcelina: To jak się w Polsce odnosi sukcesy? Trzeba najpierw położyć kilka biznesów?

Kamil: Nie, ja żadnego nie położyłem. Ciężka praca i wytrwałość to jest recepta na sukces. Innej nie ma, a przynajmniej ja jej nie znam. Nie ma i nigdy nie będzie magicznego guzika, takiego złotego graalla biznesu, który spowoduje, że będziemy osiągać sukcesy. Nie da się kupić recepty na biznes na Allegro i zostać milionerem.

Marcelina: A co dla Ciebie oznacza ciężka praca? Ile lat musiałeś ciężko pracować, żeby dzisiaj na przykład nie zajmować się już supportem w firmie i tak jak teraz rozmawiać sobie ze mną w środku tygodnia i w środku dnia na motorówce?

Kamil: Pierwsze 3-4 lata to była taka naprawdę ciężka praca. Zresztą co tu dużo mówić, byłem informatykiem, ogarniałem linuksa i pojawiła się konieczność założenia biznesu, musiałem się zmierzyć z zupełnie inną rzeczywistością. Nagle się okazało, że jakieś dokumenty księgowe trzeba drukować, płacić podatki. Dopiero po 4 latach jak już człowiek trochę zaznajomił się z tematem prowadzenia firmy, to można było myśleć o jakimś pomyśle na dalszy rozwój.

To co jednak najważniejsze i co rekomenduję w każdej firmie – wszystko, co dzieje się w Twoim biznesie musi być udokumentowane i mieć procesy. Tego nauczyła mnie informatyka i żeglarstwo. Jeśli coś się stanie np. mojemu wspólnikowi czy pracownikowi, to druga osoba musi wiedzieć jak przejąć jego obowiązki. Powinna być instrukcja krok po kroku, bo nie ma ludzi niezastąpionych, są za to procedury. Nawet osoba totalnie niezwiązana z moją branżą powinna wiedzieć po przeczytaniu instrukcji jak zainstalować serwer. Tego brakuje w wielu firmach, takiej dokumentacji tego co tworzę. Dzięki informatyce i żeglowaniu ja mam to we krwi. Na morzu też obowiązują procedury, dzięki nim wszyscy są bezpieczni.

z-biznesem-jest-jak-z-żeglowaniem-marcelina-lipska-f1brand

Marcelina: Wspominałeś o wspólniku. Jak się poznaliście i gdzie znaleźć dobrego wspólnika?

Kamil: Siedziałem na matematyce na pierwszym semestrze studiów. Strasznie się nudziłem, obok mnie siedział jakiś chłopak i zapytałem czy nie chce założyć firmy i wyciągnąć dotacji z Unii Europejskiej, bo akurat potrzebuję zorganizować konferencje. Zgodził się, poznałem jego imię jak wypełnialiśmy wniosek o dotacje i… tak już zostało. Nie znaliśmy się, więc mieliśmy potrzebę wzajemnie kontroli, każdy z nas spisywał działania, procesy, tak, aby drugi zawsze wiedział jak to wygląda. Może gdybyśmy byli wcześniej kumplami to byłoby prościej, ale z drugiej strony mnóstwo rzeczy przechodziłoby wtedy płazem. Dzięki temu, że byliśmy sobie obcy, to wszystko musiało być czarno na białym i myślę, że to było najlepsze rozwiązanie. Gdzie dzisiaj znaleźć dobrego wspólnika? Nie poradzę. (śmiech)

Marcelina: Czy łatwo się robi w Polsce biznes w Internecie?

Kamil: Dzisiaj wszyscy robią w Internetach, możesz się nawet wyspowiadać. Na pewno jest inaczej niż w offline. Internet daje mnóstwo możliwości – tych dobrych, ale też złych, jak hejt i anonimowość. Dzisiaj wszyscy chcą zakładać start-upy, a ja na swoim blogu pisałem dlaczego nie warto mieć biznesu. Są ludzie, którzy lubią wyzwania, chcą odpowiadać za swoje życie, być sternikiem własnego jachtu, a są tacy, którzy chcą być załogantem, zrobić swoje i odpoczywać, nie przejmować się tym, że firma płonie, bo mają kryzys w piątek.

Marcelina: Dlaczego odradzasz zakładanie biznesu?

Kamil: Biznes wiąże się z problemami. Od elastycznej pracy po 24h na dobę, po znajomość prawa, bo musisz się na wszystkim znać. To nie jest fajne, przyjemnie i proste. To ciężka praca i dodatkowe obowiązki. Znam sporo ludzi, którzy odeszli z korporacji i założyli biznes i szybko skapitulowali, bo wyłożyli się właśnie na kwestiach formalnych. Często na początku biznesu nie stać Cię na to, żeby outsourcować pewne usługi, a nawet jak Cię stać to dochodzi do tego zarządzanie ludźmi i znów pytanie czy masz do tego predyspozycje. Łatwo się mówi na tych wszystkich szkoleniach: outsourcuj księgowość, marketing, IT, a sam skup się na core biznesu. A potem się okazuje, że Ty tego w ogóle nie kontrolujesz, bo np. zewnętrzny grafik nie dogadał się z zewnętrznym programistą strony.

Marcelina: A jak w Polsce sprzedaje się usługi?

Kamil: Szybko, dobrze, przyjemnie. (śmiech)

Marcelina: Mam inne zdanie, Klienci wiecznie negocjują stawki właśnie przy usługach. Opowiedz jak to się robi szybko, dobrze i przyjemnie.

Kamil: Wiesz, z hostingiem jest jak z kupnem bułki. Idziesz do sklepu, kupujesz kajzerkę z makiem płacisz X, z serem płacisz Y, a jak chcesz bezglutenową to X+Y. Natomiast z usługami jak np. utrzymanie serwerów już nie jest tak prosto, podajemy stawkę godzinową, mówimy, że np. w miesiącu będzie to około 11h i dostaję informację, że to zdecydowanie za drogo. Zawsze mnie to zastanawia, że jesteśmy w stanie wydawać pieniądze naprawdę na totalne bzdety, a kiedy mamy zapłacić za coś, co utrzyma nam core biznesu to słyszę: drogo.

Marcelina: Z czego to wynika? Jesteśmy w Polsce cały czas przysłowiowymi Januszami biznesu?

Kamil: Nie mogę tak mówić, mój syn to Janusz, a nie.. Jan, to chyba nie to samo. (śmiech) Trochę na pewno, w końcu często uważamy, że na wszystkim się znamy, więc na wycenie usług także, nie patrząc na to ile np. ktoś ma doświadczenia i jak pomoże Ci to w rozwoju biznesu.

Marcelina: Co najbardziej wkurza Cię w Twojej branży?

Kamil: Oszustwo! Jest takie powiedzenie, że informatyk to osoba, która naprawi problem, o którym nie wiedziałaś, w sposób, którego nie rozumiesz. Dużo firm to wykorzystuje. Pamiętam jak wchodziło RODO i był wysyp ofert, że jak zapłacisz X tysięcy to będziesz miał serwer zgodny z RODO. Ja próbuję to odczarować, nie umiem oszukiwać ludzi, rozwiązuję ich problemy i jeśli wiem, że dana usługa nie jest im potrzebna to o tym mówię. Nie uwiązujemy Klienta jakimiś kruczkami, domena za 0 zł, a potem za 200 zł.

Marcelina: To jak pozyskujecie Klientów?

Kamil: W 99% to poczta pantoflowa, polecenia i komunikacja w mediach społecznościowych. Mamy teraz tez sporo Klientów z kampanii Google, którą uruchomiliśmy tak naprawdę tylko dlatego, żeby chronić nasz brand, bo konkurencja wyświetlała się na naszą nazwę.

Marcelina: Tych poleceń jest tak dużo, że nie musicie się reklamować?

Kamil: Nie musimy. Oczywiście wiem, że biznes bez reklamy to jak mruganie do dziewczyny po ciemku, ale my stawiamy na jakość, stabilność i bezpieczeństwo – musimy być w stanie szybko i dobrze wszystkich obsłużyć. Ważna jest dla nas lojalizacja Klientów i to, że robimy dobrą robotę, a nie szybkie skalowanie. Nie mamy też handlowców. Ludzie przychodzą do nas z polecenia, bo zrazili się do innych firm, gdzie nie ma supportu, były im wciskane rzeczy zbędne – my jesteśmy transparentni, nie sztuką jest sprzedać serwer dedykowany.

Marcelina: Kogo zatem obsługujecie, na jakich Klientach opieracie biznes?

Kamil: To zależy. Małe i średnie przedsiębiorstwa, blogerów, freelancerów, ale też duże sklepy internetowe. My rozumiemy biznes, potrafimy wytłumaczyć właścicielowi czego on tak naprawdę potrzebuje. Pokazujemy, że nie musi od razu zainwestować w nie wiadomo jakie serwery, tylko wspólnie się skalujemy. Jeśli widzimy, że biznes się rozwija wtedy zwiększamy infrastrukturę. Staramy się rosnąć razem z Klientem. Lubimy po prostu pomagać ludziom i za tą pomoc bierzemy pieniądze. (śmiech)

Marcelina: Jaki jest Wasz największy sukces? Może odzyskaliście jakieś bardzo ważne dane np. premierowi?

Kamil: Będzie bez nazwisk. Sklep internetowy pewnego człowieka, którego hosting kosztował kilka tysięcy dolarów miesięcznie, padał za każdym razem, gdy on pojawiał się w telewizji. W drugim bloku reklamowym udało nam się przenieść tę stronę na naszą infrastrukturę i już nigdy więcej nie padła. Kosztuje też dużo, dużo mniej.

Marcelina: Nieźle! Sama też często spotykam firmy, które mają ogromne budżety i przepalają je na różne usługi, które ktoś im po prostu wcisnął, a nikt tego nie mierzy.

Marcelina: Musicie mieć też jakiś fuck-up, w końcu jak się ma usługi online, to przecież musi coś nie działać.

Kamil: Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie. Mieliśmy kiedyś wewnętrzny system pocztowy, byliśmy przez chwilę Januszami biznesu, w końcu jako administratorzy mogliśmy stworzyć sobie coś samemu, po co korzystać z gotowych i sprawdzonych rozwiązań. Bardzo się cieszyliśmy, że mamy wyjątkowo spokojne święta Bożego Narodzenia, to był chyba 2007 rok – żadnych alertów, że coś się dzieje, święty spokój. Okazało się, że nasz system pocztowy nie działał i nie przychodziła do nas poczta chyba przez 5 czy 6 dni, a my nie mieliśmy kompletnie o tym pojęcia. Na szczęście to były początki firmy, więc nie było jeszcze wielu Klientów, więc sytuację udało się naprawić.

Marcelina: Dzisiaj przy takiej sytuacji mielibyście potężny kryzys wizerunkowy. Człowiek szybko uczy się na błędach.

Marcelina: W jaki sposób rozwijasz swoją firmę, jakie masz największe wyzwania i cele?

Kamil: My rok rocznie podwajamy liczbą Klientów. Nie zwiększamy przy tym liczebności zespołu, a to wszystko dlatego, że  pewne działania mamy tak zautomatyzowane, że to się samo kręci. Zresztą nie wyobrażam sobie działać inaczej. Musiałbym mieć chyba zespół liczony w setkach ludzi, żeby obsłużyć tysiące serwerów. Cele mam raczej przyziemne, np. jak uratować pozostałe osoby, które nie ogarniają Internetów i po prostu im pomóc – to mi daje największą satysfakcję. Nie mam jakiś wizji, że chce być najlepszą i największą firmą IT w Polsce. Duży biznes to też duże problemy.

Marcelina: Kamil, nie masz strategii rozwoju swojego biznesu? (śmiech)

Kamil: Każdy człowiek stawia przed sobą cele do osiągnięcia. Ja również. Jednak dopiero od niedawna podchodzę do tego strategicznie. Wcześniej mocno skupiałem się na rozwoju Thecamels. Z czasem jednak, będąc często pierwszą osobą kontaktową dla klientów pozyskiwanych np. z poleceń w social mediach, zrozumiałem, jak ważna jest również moja marka osobista. Poza Facebookiem i Twitterem, zwiększyłem swoją aktywność również na LinkedIn. Nie obyło się bez wsparcia mojej żony, która była załamana tym, jak wcześniej wyglądał mój profil i nie rozumiała, jak mogę nie wykorzystywać potencjału tego medium do pozyskiwania klientów. (śmiech) Niedawno uruchomiłem też swoją stronę www w domenie z moim imieniem i nazwiskiem, na której pokazuję również inne obszary moich zainteresowań – nieco odrębne od oferty mojej firmy. Stopniowo przestaję być tylko Kamilem z Thecamels i zaczynam być Kamilem Porembińskim.

Marcelina: A jako CEO, masz jakieś rytuały, które pozwalają Ci wyłączyć się od pracy? Wiesz, woda z cytryną, medytacja, joga – niektórzy uważają, że tylko tak można odnieść sukces. (śmiech)

Kamil: Mam dwa rytuały. Pierwszy – wstaję wcześnie rano, po to, żeby dotrzeć do pracy bez korków i mieć miejsce parkingowe. (smiech) Drugi – podczas pływania na basenie słucham podcastów. Kiedyś śmiałem się z Markiem Jankowskim, że powinien na początku swojego odcinka Mała Wielka Firma mówić ile będzie trwał, bo mam taką zasadę, że pływam tyle, ile trwa odcinek. Raz musiałem pływać 2h to myślałem, że przestanę być wiernym słuchaczem. (śmiech)

Tak naprawdę moim sposobem na odpoczynek jest praca i życie w formie hybrydowej. Najpierw jestem w biurze, potem wychodzę na 2h na basen, wracam do biura, następnie idę żeglować. Takie przeplatanie aktywności pomaga mi się wyłączyć i zrelaksować.

Marcelina: Jak łączysz rolę ojca, męża, CEO i żeglarza? Uważasz, że jesteś dobrym tatą i wystarczająco wspierasz swoją żonę w codziennych obowiązkach?

Kamil: Przygotowywałem się do bycia tatą, wdrażałem procedury w firmie, żeby mieć czas dla rodziny i to działa. Oczywiście nie zawsze mogę uczestniczyć w życiu rodzinnym na 100% i na pewno mógłbym pomagać Dagmarze więcej, ale staram się. W sumie o to sama powinnaś zapytać Dagmarę.

Marcelina: Twoja żona również prowadzi firmę, napędzacie się razem do prowadzenia biznesu?

Kamil: Na pewno jest nam łatwiej, bo oboje prowadzimy biznesy i po części sami decydujemy o tym, kiedy pracujemy, a kiedy możemy odrobinę zwolnić. Było to szczególnie istotne po narodzinach naszego syna. Dagmara bardzo szybko wróciła do aktywności zawodowych. Prowadzenie szkoleń z niemowlakiem wiązało się z koniecznością wyjazdów razem z nią i opiekowania się dzieckiem, gdy ona była na sali.

Mamy całkowicie odrębne podejście do prowadzenia firm, jednak dzięki temu często sami podsuwamy sobie rozwiązania, na które wcześniej druga strona by nie wpadła. I choć czasami jest to źródło konfliktów (śmiech), to jestem wdzięczny za to, że możemy być dla siebie inspiracją do testowania nowości i rozwoju.

Marcelina: Dlaczego jest mało Kamila Porembińskiego w mediach społecznościowych? Wiem, że udzielasz się na grupach, ale rzadko publikujesz, a przecież prowadzisz bloga, masz ogromne doświadczenie, którym warto się dzielić. W wyidealizowanym świecie online brakuje ludzi, którzy mają coś naprawdę wartościowego do powiedzenia.

Kamil: Słodzisz. (śmiech) Robię dużo rzeczy offlinowych, stąd też nie zawsze mam na to czas. A druga sprawa, że nie umiem napisać 30-stronnicowego ebooka, sprzedać go za 9,99 zł i zebrać 1000 maili. Poza tym to jakby niezgodne z moimi wartościami, nie kupuję takiej komunikacji. Masz natomiast rację, że mógłbym częściej dzielić się zdobytą wiedzą i doświadczeniem – muszę znaleźć kogoś, kto będzie spisywał moje złote myśli, obiecuję poprawę.

Marcelina: Na koniec powiedz proszę, co poradzisz osobom, które chcą dzisiaj otwierać swój pierwszy biznes?

Kamil: Powiem to, co już dzisiaj mówiłem: ciężka praca i wytrwałość. Nie ma nic za darmo, nie ma dróg na skróty. Trzeba się urobić, zaharować, żeby zarobić. Wiem, że brzmi to banalnie, ale jak obserwuje rynek, to większość osób właśnie o tym zapomina. Wszyscy chcą być CEO, a nikt nie wie, z czym to się tak naprawdę wiąże.

 

Dziękuję za rozmowę!

Menu